poniedziałek, 26 grudnia 2011

le cauchemar

Budzę się rano ze strasznego snu. Śniło mi się,że wszystkie ważne dla mnie osoby były przy mnie bardzo szczęśliwe. Każdy nie potrafił przestać się śmiać. Każdy, oprócz mnie. Ja siedziałam wśród moich przyjaciół, jako jedyna płacząc. Było mi tak strasznie źle i nikt nie chciał tego zrozumieć.
Po kilku minutach zaczynam rozumieć, że to nie był sen. To była poprzednia noc, której tak bardzo nie chcę pamiętać...
Robiłam wszystko,by nie pamiętać. Wino, likier, wino, piwo... Ale zacisk w krtani się nie luzował, nic się nie polepszało, wciąż wszystko wyglądało tak samo, tylko inni jakoś tak byli coraz bardziej szczęśliwi. Szczególnie Ty byłeś szczęśliwy, głuchy na każdą moją prośbę, choć wszystkie propozycje innych świetnie słyszałeś. Tej nocy to nie ja byłam Twoim kochaniem, tej nocy nie byłeś w ogóle zazdrosny o mnie, tylko o kogo innego. Zrozumiałam, że jesteś taki sam, jak mój ojciec. Obaj bardzo mnie zraniliście. Byliście dla mnie najważniejsi, i tak po prostu odeszliście pokazując mi złośliwie jak dobrze Wam beze mnie i jak kurewsko ważni są teraz dla Was inni.
Spało mi się chujowo. Od piątej do dziewiątej. Reszta nocy spędzona na płakaniu za Wami. Za każdą dobrą chwilą, za tymi świętami, które były rok i dwa lata temu, kiedy byłam szczęśliwa i ani przez chwilę nie zakwestionowałabym tego, czy mam Was. Za tymi czterema sylwestrami z Tobą. Teraz boję się sylwestra, bo wiem, że nie ja będę najważniejsza dla Ciebie w tą noc.
Teraz nie odbierasz moich telefonów. Nie odpisujesz na smsy. Nie ma mnie już dla Ciebie. Nie ma mnie dla nikogo. Nie chcę wychodzić z łóżka. Nie rozumiem, co takiego Wam zrobiłam, że musieliście potraktować mnie jak zwykłą szmatę. Starałam się, nie zawsze byłam dobra, bo na ogół nie jestem dobra, ale się w chuj starałam. A okazało się, że dla Ciebie się liczę przez piętnaście minut i nara. Pobawmy się chwilę i spierdalaj, bo chcę zostać z moimi bliskimi. Nie wiem co mam robić, jestem tak zrezygnowana, tak samotna, tak beznadziejnie chujowa i niepotrzebna... Jedyne co trzyma mnie tu i nie pozwala iść się wydyndać to chyba ta czerwona bransoletka na nadgarstku, która symbolizuje moją pozorną siłę, której jakoś nie potrafię z siebie wydobyć. Nie chce mi się jeść, czuję się najsłabszym człowiekiem świata. Zraniłeś mnie, teraz już nic gorszego nie może mnie spotkać. Chcę wbić sobie coś ostrego w brzuch, połamać obojczyki, rozgryźć paznokcie do krwi, wyciąć sobie serce...

czwartek, 8 grudnia 2011

Dissapointment

Płakanie pod prysznicem sucks. Patrzenie w lusterko niby wszystko wyjaśnia, czuję się niechciana, niepotrzebna, niezrozumiana... Chciałam tylko być blisko niego, byłam smutna, że to tak trudno osiągalne, out of reach, ale chociaż dziewięćdziesiąt dziewięć procent mówiło nie, moją głową zawładną ten jeden procent nadziei, wielkiego pragnienia. To moja najgorsza cecha- jeżeli zacznie mi zależeć na czymś, czego nie mogę dostać, mój świat się wali, nie potrafię przyjąć porażki, nie radzę sobie z tym kompletnie. Ciągle mam takie straszne poczucie uciekającego czasu i nie jestem w stanie powiedzieć sobie: będziesz miała wiele dni, żeby go spotkać. Jeszcze wiele godzin spędzicie razem i będziesz miała tego dość. Nie. Czuję paraliżujący strach, że to może być ostatnia szansa, że MUSZĘ.
Porażka nie jest jednak największym problemem. Dlaczego jemu nie zależy? Czy tydzień niespotykania się wystarczył, żeby zapomnieć o trzech wspólnych latach? Może to nie czas, to ktoś inny... Nie powinnam tak myśleć, ale kurwa, popatrz w lusterko! Zastanów się! Ufasz mu, okej, ale postaw się w jego sytuacji, czy naprawdę chce tego, co Ty masz, skoro może mieć ładniejszą, lepszą kobietę? Czy jest aż tak ślepy? Co z nim nie tak? I dlaczego ze mną jest tak wiele nie tak...
Czy nagle wszyscy mężczyźni mojego życia chcą mnie opuścić? Boli mnie to tak bardzo, chociaż próbuję się trzymać, udawać, że mnie to w ogóle nie rusza, tworzę płaszcz złośliwości i chamstwa. Niby zdajemy sobie sprawę z tego, że każde światło kiedyś przestanie świecić, ale wciąż boimy się, gdy zaczyna migać...

czwartek, 1 grudnia 2011

le silence

Kochanie. Czuję się słaba. Rozpoczęliśmy czwarty wspólny rok naszego życia. Nie cieszy mnie nic. Nawet pisanie mi teraz nie wychodzi. Nie umiem skupić się na niczym. Duszę się, wypluwam z płuc resztki Twoich słów. Nie czuję smaku jedzenia. Tęsknię za Tobą, chciałabym poczuć, że jestem w centrum Twojej uwagi. Potrzebuję, żebyś wyciągnął mnie tej pustki, sprawił, żebym nie obgryzała swoich paznokci do krwi, przywrócił mi apetyt, wszystko wydaje mi się tak kruche...
W mojej głowie pojawiają się retrospekcje. Pamiętam momenty, w których moje autorytety okazały się ruską podróbą. Miłość wydawała się nieśmiertelna, prawdziwa, okazało się, że jest jak cytrynowa wódka kupiona na mecie za trzynaście złotych. Słyszałaś, że ojciec powinien być dla Ciebie najbardziej moralną osobą na świecie? Gdzie w takim razie zrobiłaś błąd, co poszło nie tak? Przecież to tylko sen, w którym on pijany wyciąga do Ciebie dłoń, a Ty zalewając się łzami odwracasz się na pięcie i odchodzisz. Tak jak to,kiedy siedzi w oknie i chce zejść z parapetu, tylko nie wiadomo z której strony. To tylko sen. To tylko sen.
Kochanie. Cisza przenika przez tkanki naszych ciał. Moja lodowata dłoń w mroku szuka Twojej, w powietrzu czuć zapach papierosów. Nie potrafię wyjaśnić lęku, który siedzi w środku mnie. Jest jak zwierzątko głodne uczuć, którego niezaspokojone potrzeby wywołują bolesne drapanie w klatce piersiowej, mocny ucisk w żołądku. Uchroń mnie przed tym, czego się boję. Nie odrzucaj mnie. Poświęcaj mi dużo swojej uwagi. Nie krzycz na mnie. Daj mi dużo miłości.