poniedziałek, 13 czerwca 2011

8

Mamusiu. Mowisz mi tak otwarcie o wszystkim. Tyle chcialabym Ci powiedziec. Boje sie. Rozmawiamy. Mowimy sobie tyle rzeczy. Opowiadasz szczerze o tym,co Cie martwi, co przeraza. Mowisz,dlaczego plakalas. Co przezylas. Siedze i obgryzam nerwowo paznokcie. Cala sie telepie. Czuje,jak zoladek podchodzi mi do Gardla. Czemu,do cholery,nigdy nie bylam taka szczera do nikogo,jak Ty do mnie? Czemu dopiero lezac w lozku wieczorem nie boje sie powstrzymywac lez,choc cisnely mi sie do oczu caly dzien? Boje sie jutra,boje sie,ze nie bede dla Ciebie tym wsparciem,ktorego potrzebujesz. Boje sie,ze mowisz ze dam rade,a ja sama w to nie wierze,choc Cie kocham. Nie wiem jak to zrobic. Chcialabym sie poddac,umrzec,dla Ciebie nie moge tego zrobic, mamo przeciez wiesz,ze potrzebuje tego zasranego leczenia,zabijam siebie po kawalku,mysle,jak sie zniszczyc i skaleczyc,poglebiam blizny,tworze nowe zupelnie z niczego. Nie odnajduje sie kompletnie w srodowisku,nie potrafie rozmawiac z nikim,kiedy w mojej glowie tlocza sie mysli o wyzszosci otoczenia nade mna,o mojej nienormalnosci,tych zlych sklonnosci. Pytalas,czego najbardziej sie boje. SIEBIE. Jestem potworem,mamo. Nie chce nim byc, ale nie umiem. Wiesz, ze zranie Ciebie jak i innych ludzi ktorzy mnie kochaja, jeszcze wiele razy. Dlatego chcialabym zniknac,mamo. Nie wierze juz w siebie. Nie chce wierzyc w nic. Nie planuje przyszlosci,chce tylko glaskac kota i zyc w wyimaginowanym swiecie bohaterow ukochanych ksiazek. Przepraszam,mamusiu. Nie chcialam wyrosnac na potwora...

7

To był okropny dzień,pełen stresu.. Zaczął się koszmarami, kończy tym samym. Wymiotuję. Mam dreszcze. Boję się. W miejscach, w których nie chcę okazywać emocji, przy ludziach, którym nie chcę pokazać swojej słabości, w pewnej chwili mięknę, nie wytrzymuję, ledwo powstrzymuję łzy, skupiając na tym całą energię. Boję się tak bardzo. Tak bardzo,że mój lęk przeradza się w paranoję. Czy to nie bez sensu? Tak bardzo boję się iść do szpitala, że zaczynam wariować, co jest jeszcze krótszą drogą na oddział zamknięty. Może nie powinnam walczyć ze swoim przeznaczeniem i poddać się leczeniu, tak jak powinnam już dawno? Siedzenie w domu i myśli o przyszłości są takie zgubne... Nie chcę myśleć. Chcę się napić, chcę zamknąć oczy i zasnąć... Wszystko mnie dołuje, chociaż słysząc wiele złych słów czuję, że już gorzej być nie może. A jednak wywiera to na mnie taki a nie inny wpływ- nie daję rady. Jem, bo mam gastro. I tak wszystko wyrzygam. Czytam książkę, żeby nie skupiać się na własnym życiu. Głaszczę kota i wyobrażam sobie, jak to jest, kiedy jedynym zmartwieniem jest przesadny upał lub kule włosowe w przełyku... Zastanawiam się, czy dam radę, w którą stronę mam skierować swój umysł, a może sprzedać się za podróż do indyjskiej asramy, by poświęcić swoje życie medytacji, która oczyści mój umysł i pozwoli mi żyć w harmonii ze sobą, Bogiem, naturą... czasami myślę, że najlepszym wyjściem byłoby zamknąć się w łazience, nalać wody do wanny, podciąć swoje żyły i utonąć we własnej krwi. Czy taki koniec mnie czeka? Chyba muszę więcej czasu poświęcić swojej ukochanej obsesji- A. żeby przeżyć w tej sytuacji. W ostatnim czasie nie ma minuty, której nie poświęcam na przemyślanie swojej dosłownie chorej sytuacji i coraz bardziej czuję, że inne wyjścia dają mi tak pewnego ratunku jak A. Ale czy to nie kolejna droga prosto do Abramowic? Może cokolwiek zrobię, i tak wyląduję tam... Taki mój zasrany los.